czwartek, 4 czerwca 2015

Epilog

Nie łatwo jest być dorosłym - takie stwierdzenie wypowiedział jeden, mały pięciolatek, którego przypadkowo poznałem w parku. Biegł wtedy po swoją piłkę, która zatrzymała się przy moim nogach i zdążyłem zamienić z nim kilka słów. Jak na dziecko był bardzo mądry i jego słowa trafiały we mnie z jakąś magiczną, cholernie mocną mocą. Kilka razy powtarzałem sobie, że gdyby nie ten chłopczyk, nigdy nie doszło by do mnie to, co tak naprawdę siedzi w moim sercu i mojej głowie. Chciałem żyć po swojemu, chciałem by wszystko było na moich warunkach, by wszystko szło na moją korzyść, lecz nie widziałem tego, że komuś zaczęło na mnie zależeć i to nie dlatego, że miałem pieniądze i rozgłos. Ktoś zainteresował się mną, chciał mi pomóc, a ja.. Moje zachowanie było karygodne i teraz z perspektywy czasu jestem święcie przekonany, że moja wcześniejsza postawa krzywdziła osobę, do której, tak naprawdę, czułem coś więcej niż zwykłą wdzięczność za chęć pomocy mi i mojemu bratu.
Brunetka nieśmiało uśmiechnęła się znad swojego różanego bukietu, gdy na nią zerknąłem. Kiedyś myślałem, że dzień mojego ślubu nigdy nie nadejdzie, potem, że Julia Morgenstern sprawi ten dzień kolejnym zwykłym dniem, który pozwoli mi na więcej w sprawie Cene, ale teraz wiem, że Julia Morgenstern zmieni moje życie na lepsze, że będzie przy mnie na zawsze - na dobre i złe, a ja nigdy nie pozwolę jej odejść. Można by pomyśleć, że pieprzę głupoty jak potłuczony, ale naprawdę zrozumiałem, że zależy mi na niej, kiedy przestała się odzywać, gdy wyjechała do Austrii i w kadrze krążyły plotki, że chce rzucić pracę. Słuchanie o tym nie należało do najprzyjemniejszych, a myśli całkowicie mnie pożerały, dlatego wsiadłem w pierwszy samolot i w kilka godzin byłem u niej. Najpierw błagałem Thomasa o wejście do środka, potem Julię o wybaczenie, a na sam koniec oświadczyłem się po raz drugi. Tylko, że tym razem były to cholernie szczere oświadczyny i byłem tego więcej niż pewien.
- Stresujesz się? - szepnęła dziewczyna, kiedy zobaczyła w oddali kapłana zbliżającego się do nas. - Bo ja tak, i to bardzo.
- Będzie dobrze. - odparłem, ściskając jej dłoń, na której widniał jeszcze pierścionek zaręczynowy. - Za jakieś - spojrzałem na zegarek na swoim nadgarstku - kilkadziesiąt minut ci przejdzie. - zaśmiałem się.
- Uważaj, żebym za kilkanaście minut nie zwiała. - powiedziała poważnie, a ja przestałem się śmiać. - Peter, jak ty się łatwo dajesz podejść. - zachichotała.
- Nie zrobiłabyś mi tego. - przymrużyłem oczy z przekonania. - Za bardzo mnie kochasz. - nachyliłem się i szepnąłem do jej ucha.
- I tu się niestety muszę zgodzić. - pokiwała z uznaniem głową. - Kocham cię. - wyszeptała tuż przy moich ustach. Ledwie zdążyłem musnąć jej wargi, a dobrze znane każdemu chrząknięcie przerwało chwilę przyjemności.
- Nacieszycie się sobą po ślubie. Teraz proszę zostawić pannę młodą w spokoju i opanować swoje zachcianki, panie Prevc. - ksiądz szeroko się do nas uśmiechnął. - Bierz dziewczynę pod rękę i chodź, bo jeszcze ci ucieknie. - odwrócił się do nas tyłem, co oznaczało, że za moment mamy udać się za nim.
- Nawet ksiądz wie, że ci ucieknę. - powiedziała.
- Nie ma szans, że gdziekolwiek cię wypuszczę. - odparłem poważnym tonem, na co Julia uśmiechnęła się delikatnie i ruszyliśmy przed ołtarz...

Od autorki:
Jestem całkowicie zadowolona z tego epilogu. Naprawdę ♥
Pomimo tego, że to koniec to jestem naprawdę szczęśliwa, że dotrwałam z tą historią do końca, bo czasami miałam już myśli o zawieszeniu bloga albo całkowicie brakowało mi chęci i weny do pisania.
W tym miejscu kieruję podziękowania właśnie do Was! Bez waszego wsparcia nie podołałabym temu opowiadaniu. Jesteście naprawdę wspaniałymi dobrymi duszkami, dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Dziękuję za całkiem pokaźną liczbę obserwatorów, za rosnące (ciągle) statystyki, za każdy komentarz (nawet jeśli był spamem - to oznaczało, że zajrzeliście na bloga).. :)

Jestem tutaj:  Jego spojrzenie - zapraszam! 
 Liczę na waszą obecność! ♥

Dzięki za wszystko jeszcze raz ♥

 


wtorek, 2 czerwca 2015

dziesięć; bywa..

Od krótkich wakacji z braćmi Prevc, które skończyły się szybciej niż zaczęły, minęło dokładnie trzy tygodnie. Tym samym minęła też rocznica mojego nieodzywania się do Słoweńca i całkowitego ignorowania jego osoby. Starałam się ze wszystkich sił o unikanie go i nawet mi się to udawało. Zazwyczaj odsyłałam go na masaże do drugiego fizjoterapeuty i miałam święty spokój. Nie miałam odwagi przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, patrzeć na niego, znosić jego obecność. Było to dla mnie zbyt wiele po tych słowach, które zdążył wypowiedzieć. Teraz miałam ochotę strzelić sobie czymś w łeb i śmiać się z tego jak idiotka, bo właśnie takie było moje zachowanie wobec Petera - idiotyczne. Dałam się nabrać na słodkie słówka, pocałunki, oświadczyny, które miały nie wzbudzać podejrzeń u osób trzecich. Mogę śmiało przyznać się do tego, że byłam głupia, a nawet głupsza niż trzyletnie dziecko. Nawet ono więcej rozumie niż ja.
- Julia! - początkowo przestraszyłam się, że woła mnie Peter, ale był to tylko wesoły trener Janus. Otrząsnęłam się z zamysłu i wysiliłam na uśmiech. - Jutro wieczorem szykuję małe przyjęcie z okazji moich osiemnastych urodzin. - zaśmiał się. - Mam nadzieję, że twoja obecność jest stuprocentowa. - dodał, uważnie na mnie patrząc. Nie miałam serca odmawiać trenerowi, gdyż bardzo go lubiłam i twierdziłam, że jest naprawdę świetną i pozytywną osobą.
- Jeśli trener obchodzi osiemnastkę to nie może mnie tam zabraknąć! - odparłam z uśmiechem.
- W takim razie do zobaczenia jutro wieczorem. - powiedział mężczyzna, po czym wcisnął mi do ręki kartkę ze swoim adresem i odszedł w stronę rozbawionego Tepesa, który omal nie dostał zawału gdy zobaczył trenera przed sobą. Zgodziłam się na uczestnictwo w tych urodzinach, choć wiedziałam, że będzie tam też Peter. Ale nie mogłam przez jednego faceta ubierać na siebie żółwiej skorupki i odcinać od świata. Zamierzałam się dobrze bawić, a na niego nie zwracać najmniejszej uwagi.

****

Kiedy piosenka się skończyła, Jurij i ja wróciliśmy do stolika i zajęliśmy swoje miejsca. Tepes był świetnym tancerzem i aż żal było schodzić z parkietu, gdy miało się obok taki skarb, ale niestety nie miałam tyle sił i energii jak zawodowcy, by pozwolić sobie na nieustanne tańce. Nejc siedział naburmuszony i chłopcy starali się do niego dotrzeć, ale nie zwracał na nich uwagi. Był załamany swoim życiem - tyle zdążył powiedzieć, gdy o mały włos nie przestawił nosa córce pana Gorana i obgadywał żonę Nejca Franka, a owa para stała tuż obok niego. Problemy kochały tego chłopaka, a on nawet nie musiał się prosić o ładowanie się w nie. 
- Patrzcie jak stary wywija! - ożywił się Jernej, kiedy zobaczył jak Goran Janus szaleje ze swoją żoną do skocznej piosenki. - Aby niech nam powie w poniedziałek, że go kolano boli. - zaśmialiśmy się. 
- Niech ma coś od życia. - skwitował Peter. 
Właśnie - Peter. Siedział przy stoliku obok Roberta i Hvali, ale mało co z nami rozmawiał. Był nieobecny, siedział w telefonie i od czasu do czasu łapałam go na tym, że na mnie patrzył. Wtedy peszyłam się i wtrącałam do rozmów chłopaków. Miałam nadzieje, że ten wieczór upłynie mi na dobrej zabawie, że zapomnę o wszystkich problemach, ale jednak się przeliczyłam.
Było już dość ciemno i tylko lampiony oświetlały taras i kawałek ogrodu. Kilka osób, dosłownie, pożegnało się już i wyszło, a większość nadal opijała "osiemnastkę" pana Janusa. Nawet smutny Dezman odżył i rzucił się w wir towarzystwa z resztą skoczków, a ja zostałam sama. Sama z wyboru swojego, nie innych. Sączyłam właśnie wino z kieliszka i wpatrywałam się w gwieździste niebo, kiedy przysiadł się do mnie ktoś, kogo rozpoznałam po perfumach - wyraziste, dość drogie.
- Drętwa impreza. - powiedział po chwili. - Pewnie bym nie przyszedł, ale nie chciałem robić przykrości trenerowi. - dodał. - Co roku organizuje tę swoją osiemnastkę i co roku na niej bywam.
- Po co mi to mówisz? - zapytałam błyskawicznie po tym, gdy skończył swoją opowieść.
- Nie wiem, po prostu tak. - wzruszył ramionami. - A ty jak się bawisz? - poprawił nonszalancko swój ciemny krawat i spojrzał na mnie. W świetle latarni wyglądał jeszcze lepiej niż przy zwykłym oświetleniu. Podziałało to na moją głowę, w której pojawiły się myśli o tym, że zaraz zaczniemy się całować, potem wyjdziemy z imprezy i udamy się do pierwszego lepszego hotelu. Naprawdę miałam ochotę strzelić się w głowę, ale nie przy Peterze, gdy parzył mnie swoim spojrzeniem.
- Bywałam na gorszych przyjęciach. - odparłam chłodno.
Westchnął, po czym spuścił głowę. Nadal nie znałam celu jego siedzenia tutaj ze mną, ale z grzeczności go nie wyganiałam. Miałam jeszcze trochę szacunku do drugiej osoby, nie to co on..
- Chyba winien ci jestem przeprosiny, wiesz Julka? - zapytał cicho, bawił się wyrwanym wcześniej kwiatkiem z domowego ogródka żony trenera. - Powiedziałem o kilka słów za dużo i dopiero teraz...
- Przestań, Peter. - przerwałam mu w połowie zdania. - Owszem, jesteś mi winien przeprosiny. Owszem, powiedziałeś te kilka słów, ale przynajmniej zrobiłeś to wcześniej niż wcale. - powiedziałam. - Uświadomiłeś mi, że tylko ja narobiłam sobie niepotrzebnych nadziei i powinnam ci za to podziękować.. Teraz wiem na czym stoję i...
- Naprawdę jest mi żal z tego powodu.
- To i tak niczego nie zmieni, Peter. - westchnęłam, a on spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. - To należy do ciebie i daj to osobie, którą będziesz w stanie kiedykolwiek pokochać. - zdjęłam z serdecznego palca pierścionek, który miał być "zaręczynowy" i wepchnęłam go w dłoń Słoweńca, który protestował.
- Nie wygłupiaj się. - mruknął, usiłując oddać mi pierścionek.
- Nie mogę tego mieć. - powiedziałam. - Na początku chciałam za ciebie wyjść z dobroci serca, bo było mi szkoda twojego brata, ale.. Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć. - przerwałam. - Poszukaj sobie innej naiwnej dziewczyny..
- Julia, co ty mówisz?
- Nie będzie żadnego ślubu. - powiedziałam. - Nie będzie garnituru, sukni ślubnej, wesela, a przede wszystkim nie będzie możliwości adopcji Cene.. Ty nie możesz mnie pokochać, ja nie mogę składać przysięgi przed Bogiem takowej osobie. - nie czekając na jego reakcję, po prostu odeszłam do siedzących nieopodal skoczków. A Peter... Peter nie istniał dla mnie od tamtej chwili...

Od autorki:
Długo wyczekiwany, ale jest. :)
Kochane moje, przed nami już tylko epilog, uwierzycie? Mogłabym pociągnąć tę historię nieco dłużej, ale przyznam szczerze, że gubię koncepcję i wszystkie pomysły posypały mi się jak domek z kart.
Miłego czytania! ;*

wtorek, 12 maja 2015

dziewięć; coraz lepiej...

Wczorajszy wieczór zakończył się kolacją w towarzystwie Petera oraz długim posiedzeniem do białego rana przy winie i życiowych opowieściach. Staraliśmy się poznać, dowiedzieć czegoś o swoich osobach, bo praktycznie wiedzieliśmy o sobie tyle co kot napłakał. Szczerze powiedziawszy jego osoba była naprawdę barwna, a opowieści z dzieciństwa ukazywało go jako sympatycznego chłopca, który zjadł by ostatnie okruszki z ziemi, by nie zmarnować jedzenia. Podobno miał udane dzieciństwo, a kiedy zaczął trenować skoki był szczęśliwy do granic możliwości. Jednak historia jego rodziny nie była aż tak przyjemna. Ciężko było mi słuchać wspomnień o jego rodzicach i patrzeć jak z trudem powstrzymuje łzy. Bo tak naprawdę kiedyś wszystko było najnormalniej w świecie dobrze, a teraz zepsuło się wszystko i raczej nie da się tego naprawić.
- Gotowa? - zapytał cicho wchodząc do mojego pokoju i siadając na łóżku. Tym samym wyrwał mnie z zamyślenia i powtórzył pytanie, gdy zobaczył moje zdezorientowanie.
- Kiedy wszedłeś do środka? - odpowiedziałam pytaniem tuż po przytaknięciu na jego pytanie.
- Hasasz po innych planetach, że nawet nie wiedziałabyś kiedy cię okradli. - zaśmiał się. - Przed chwilą przyjechaliśmy. Cene czeka w samochodzie. - spoważniał. Jednak zaczął się śmiać się ze mnie, gdy na siłę chciałam zapiąć swoją torbę. - Napchałaś tam masę kożuchów, czy co? - zapytał wyrywając mi torbę i powoli dopinając ją. Następnie zarzucił ją na swoje ramie i postukał palcem w policzek, bym odpłaciła mu za to buziakiem. Parsknęłam tylko i wyminęłam go, po czym ubrałam trampki, złapałam klucze wraz z telefonem i byłam gotowa do wyjścia. - Zapamiętam to sobie. - mruknął przechodząc obok mnie, a ja zamknęłam drzwi zaraz za jego zgrabnym (to musiałam przyznać) tyłkiem.
Przed blokiem faktycznie stało auto Słoweńca, a obok niego stał młody chłopak, na oko szesnastolatek. Bawił się z psem, który zimuje przed blokiem dzień i noc, lecz przestał gdy zauważył swojego brata i mnie.
- To jest właśnie Julia. - powiedział starszy Prevc i wskazał na mnie, a młodszy wytarł rękę w spodnie i podał mi ją.
- Cene. - wyszczerzył się.
- Julia. - odparłam. - Miło mi cię poznać, Cene.
- Mi jeszcze milej. - zaśmiał się. - Po tylu opowieściach Petera w końcu mam okazję cię poznać. - puścił oczko bratu, który piorunował go wzrokiem. Miałam ochotę zapytać co takiego słyszał na mój temat od swojego brata, ale stwierdziłam, że zostawię to sobie na potem i zapytam go o to podczas pobytu nad jeziorem. Uległam namowom Petera w sprawie integracji z Cene i zgodziłam się na kilkudniowy wyjazd nad jezioro do domku dobrego przyjaciela Petera.  Zamieniliśmy kilka zdań między sobą, Peter zajął się wstukiwaniem w nawigację odpowiedniej lokalizacji i wyjechaliśmy spod bloku z piętnastominutowym spóźnieniem, a czekało nas dobre trzy godziny jazdy.

****
- O Boże, ale mnie boli tyłek. - jęknął Cene przestępując próg domku letniskowego i rzucając torbę na sam środek korytarza. - Tyle razy cię prosiłem; zmień w końcu tego grata to nadal nim jeździsz i obijasz sobie pośladki. - wywrócił oczyma kierując słowa do swojego brata. 
- Wracasz do domu na piechotę. - powiedział. - Albo busem. Tylko nie dzwoń mi potem, że mam po ciebie przyjechać, bo bolą cię pośladki. - zaśmiałam się z wymiany zdań między braćmi, a ci spojrzeli na mnie i również zaczęli się śmiać.
- Wiesz co, Julka? - zapytał młodszy Prevc i objął Petera ramieniem. - Peter to pewnie po ślubie ci takie lamborghini kupi, że głowa mała. - zawył. - Taki Morgenstern i jego najnowszy mercedes będą mogły się schować, prawda bracie? - klepnął go z całej siły w plecy, na co ten omal nie wypluł swoich płuc i wytrzeszczył zdenerwowane oczy. 
- Zamknij się. - syknął. 
- Co? Co tam mruczysz? - udał, że nie słyszy. - Aa, mówisz, że Julka ci się podoba?
- Nie idioto. - odparł. - Pan z najnowszym mercem to brat Julii. 
- Pierdzielisz! - wrzasnął, za co Peter spiorunował go wzrokiem i strzelił w głowę. Chyba nie trawił przekleństw z ust swojego brata, ale powinien był wyluzować. Sam potrafił opisać jedną osobę całą wiązanką przekleństw, więc uczyć go dobrych manier nie powinien. - Morgi to twój brat? 
- Owszem. - powiedziałam. 
- Nie dość, że ładna, zgrabna, fajna i zadbana to jeszcze jej bratem jest najlepszy skoczek jaki tylko może być! Ale jazda, o cholera! 
- Cene! - upomniał go Peter. 
- No co? Trafiła ci się jak ślepej kurze ziarno, więc daj się nią nacieszyć. 
- Idź się przebierz, bo idziemy na plażę. - powiedział. 
- Dlaczego zmieniasz temat? - zapytał Cene. 
- Bo chyba musiałeś się o szybę walnąć jak spałeś w aucie, że gadasz takie głupoty. - Peter schylił się po jego torbę i wcisnął mu ją w ręce. - Tam jest łazienka. Lecisz się przebierać i idziemy. - rozkazał. Chłopak posłał mi jeszcze rozentuzjazmowane spojrzenie i zniknął za drzwiami, a Słoweniec pokręcił głową i delikatnie się uśmiechnął. - Przepraszam cię za niego. - powiedział. 
- Nie ma za co przepraszać. - machnęłam ręką. - Fajny z niego chłopak.
- Mówisz tak, bo go jeszcze nie znasz. 
- Może być gorzej? 
- Sama ocenisz. - stwierdził. - Poczekaj jeszcze trochę, a na pewno zafunduje ci zabawę w tygryska. - zaśmiał się udając się w stronę kuchni. 
- W tygryska? - rozłożyłam ręce. - Co to jest w ogóle? - udałam się za nim do pomieszczenia..

****

Peter bawił się na całego w wodzie razem ze swoim bratem i jakimiś chłopakami, którzy mieszkali w domku obok. Natomiast ja leżałam na kocu i korzystałam ze słonecznych promieni. Przebrawszy się w strój, zdziwiłam się, że jestem aż tak bardzo blada. Wyglądałam jakbym była jakimś Eskimosem, który wiecznie chodzi w kożuchu albo anemiczką.
- Aaaaa! - wyrwało się z mojego gardła, gdy poczułam, że odrywam się od ziemi i ląduję na plecach Petera. - Puszczaj mnie! - walnęłam go w plecy, lecz tylko się zaśmiał i podążał ze mną w stronę wody. - Peter, puuuuuuszczaj! - błagałam. 
- Ani mi się śni. - powiedział. - Szybciej się opalisz, gdy trochę zmoczysz to swoje cielsko. - zaśmiał się, a ja ponownie uderzyłam go w plecy. - Przestań mnie bić, bo za którymś razem złamiesz sobie tę rękę. 
- Już ty się o moją rękę nie martw, Prevc. - warknęłam. - Puszczaj mnie. - pisnęłam na widok wody, która sięgała Słoweńcowi już do łydek, a on wciąż brnął dalej. 
- Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. - zaśmiał się szyderczo i przerzucił mnie sobie na brzuch. Moje spojrzenie błagało o wolność i  litość, i gdybym mogła nim zbawić cały świat to zapewne by mi się udało. Prevc powoli rozluźnił uścisk, a ja poczułam jak zsuwam się na dół i palcami dotykałam wody. 
- Peter, no proszę cię... - zrobiłam smutną minę niczym mały, zbity pies i zerknęłam na niego. Jego wyraz twarzy nadal bił rozbawieniem i wiedziałam, że to ja mam na niego taki wpływ. Rozliczę się z nim za to, ale na neutralnym gruncie, gdy nie będę czuła wody na swoich nogach i gdy nie będę w jego ramionach, w którym wszystko może mi się stać. Jednak zdziwił mnie fakt, że po chwili powoli odstawił mnie na własne nogi i gdy chciałam odejść, złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął ku sobie. 
- Chciałem zobaczyć jak wyglądasz, gdy ktoś się nad tobą znęca psychicznie. - zaśmiał się. - Tak jak ty na nas podczas treningów.
- Aż tak ci ze mną źle? - udałam obrażoną i wyrwawszy dłoń z jego uścisku, założyłam dłonie na piersiach. - Nikt ci nie każe być w mojej grupie. Zawsze możesz poprosić o przeniesienie i ćwiczyć indywidualnie albo z kadrą B. Ale wiesz, Peter? Przykro mi, że właśnie tak odbierasz..... - nie dane było mi dokończyć, gdyż jego usta zamknęły moje. Uśmiechnęłam się przez pocałunek, a on to odwzajemnił i nadal kontynuował chwilę czułości. Bardzo szybko zapomniałam o tym, ze jeszcze chwilę temu chciał mnie zatopić w wodzie. Teraz liczyła się dana chwila, która przysporzyła mojemu brzuchowi stado motyli, a rozumowi atak głupawki. Gdyby ktoś powiedział mi kilka tygodni temu, że ja i Peter Prevc stalibyśmy dziś w wodzie i się całowali to nie uwierzyłabym za Chiny ludowe. 
- Powinnaś częściej tyle gadać. - szepnął, powoli oddalając się od moich ust. Odrobinę mnie to speszyło i spuściłam głowę w dół, ale  chłopak po chwili ujął mój podbródek i nakazał na siebie spojrzeć. - Czy ty się zarumieniłaś? - spojrzał na mnie badawczo, a ja od razu zaprzeczyłam. Oczywiście, że mi nie uwierzył i nic nie zanosiło się na to, by to zrobił. - A ja już myślałem, że nie ma mocnych na pannę Morgenstern. - zaśmiał się. 
- Cóż...
- W sumie to już niedługo panią Prevc. - mówiąc to, złapał mnie za prawą dłoń i pogładził po niej, znacząco patrząc na widniejący pierścionek. Myślałam, że spłonę przed nim żywym ogniem. Jeszcze nigdy żaden chłopak nie przyprawiał mnie o takie emocje jak Peter, a ja najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam jak zareagować. Chłopak skradł mi jeszcze szybkiego całusa nim dostał piłką od swojego brata, który stał na brzegu i chichotał, a jego nowi koledzy śpiewali dziwne rymowanki o zakochanych. - Obowiązki wychowawcze wzywają. - parsknął śmiechem, opierając się o moje czoło. Skinęłam głową i trzymając się za rękę ruszyliśmy w stronę Cene, który zaczął oddalać się gdzie pieprz rośnie, bo Peter miał w swoich oczach chęć mordu. 

****

- Julka, wystarczy tych pomidorów? - jęknął młodszy Prevc znad deski z warzywami, ja zacmokałam i pokręciłam głową. - Zamierzasz narobić pomidorowej dla całego świata? - przewrócił oczyma. 
- Nie chce mi się kroić tego cholerstwa. - mruknął naburmuszony Peter i rzucił nóż na niewielką odległość od siebie. - Kto wymyślił pieczarki? Na co to komu potrzebne? 
- Rozumiem, że nie chcecie jeść. - stwierdziłam wrzucając do miski pokrojonego kurczaka. - Okey, więcej dla mnie. - rzekłam, po czym wzięłam kolejną pierś i zaczęłam ją kroić. 
- W biodra ci pójdzie i się w sukienkę nie zmieścisz. - zaśmiał się Peter. 
- Albo spalicie w łóżku. - zachichotał Cene, a jego brat spiorunował go wzrokiem. - Oh, proszę cię. Przecież wiem, że normalni, dorośli ludzie uprawiają seks, a seks to dobry spalacz tłuszczu. - wytłumaczył się bratu. 
- Krój. - przerwałam ciszę, która zapanowała w kuchni. 
- Zachowujecie się jakbyście nie byli parą, a przecież planujecie ślub. - parsknął śmiechem. - Nie ukrywajcie się tak, i tak każdy już wie, że jesteście w sobie zakochani po uszy. - Peter wyszedł z pomieszczenia nim Cene zakończył swoją mądrą wypowiedź, a ja podążyłam wzrokiem za jego sylwetka znikającą na tarasie. - A temu co? Zachowuje się jakby był tykającą bombą.
- Pogadam z nim. - wytarłam ręce w ściereczkę. - A ty krój te pomidory, bo do jutra nie skończysz. - powiedziałam wychodząc z kuchni. Słowa Cene obijały sie o moje uszy przez cały czas. Nie byliśmy parą, a planowaliśmy ślub i nie ukrywamy się, bo przecież nie jesteśmy w sobie zakochani... To znaczy; on nie jest, bo ja.. ja nie mam nic na swoją obronę..
- Coś się stało? - zapytałam stając obok niego. Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem, przez co poczułam się jak na pierwszym spotkaniu z nim. - Hej, Peter.. - uśmiechnęłam się szeroko, machają mu dłonią przed oczyma. 
- Ten ślub raczej nie był najlepszą decyzją.. - powiedział cicho. - Julia, ja... - zawiesił głos. - Julia, ja cię nigdy nie zdołam pokochać.. - pokręcił głową i odszedł. Moje oczy natychmiast zaszły łzami, a serce bolało cholernie mocno. Byłam głupia łudząc się, że może być z tego coś więcej niż małżeństwo z czystej dobroci serca.. Byłam głupia zakochują cię w Peterze, bo teraz nie pozostało mi nic innego niż skierowanie się do mojego pokoju i rzuceniu się na łóżko, bo ponownie zalać się łzami..

Od autorki:
Przeczytawszy ten rozdział dwa razy mogę śmiało stwierdzić, że mi się podoba. Było dobrze, było słodko, ale być źle też musi. Może dużo zła tutaj nie ma, ale zawsze coś. ^^
Pozdrawiam serdecznie i do następnego, który być może pojawi się w okolicach weekendu! ;)


Wszystkiego Najlepszego dla tego pana, który obchodził wczoraj (11.05) swoje 27 urodziny!


niedziela, 10 maja 2015

osiem; szybka decyzja..

Ostatnia sobota mojego pobytu w Austrii zaczęła się z wielkim przytupem, i to dosłownym. Już o szóstej zostałam wyrwana z łóżka, bo szanownego Schlierenzauerowi zachciało się odpalać petardy w połowie kwietnia. Pierwsze co zrobiłam to nawrzucałam mu ile wlezie, a potem wysłuchiwałam czy aby gdzieś w oddali nie słychać odgłosów samochodu policyjnego. Wcale nie zdziwiłoby mnie, gdyby sąsiedzi wezwali odpowiednie służby i powiedzieli, że w domu Morgensterna odprawiają spóźnionego Sylwestra. Około południa ponownie zetknęłam się z Gregorem, lecz w mniej hucznych okolicznościach, bo spotkałam go w sklepie spożywczym. Kupował litry wody na późniejszy trening, a ja poszukiwałam kilku składników do mojego pożegnalnego dania. Thomas nie odzywał się do mnie prawie wcale, jedynie kilka słów na porządku dziennym i małe półsłówka, gdy przypadkowo na siebie wpadliśmy we własnym domu. Zachowywał się jak dzieciak, ale ja nie zamierzałam podawać mu jako pierwsza ręki. Ja chciałam dla niego dobrze, bo się troszczyłam, a on widocznie tego nie doceniał. Miarka się przebrała, dobroć się skończyła, nie zamierzam już więcej ingerować w jego dziwne, niepoukładane już życie i mam zamiar patrzeć jak rozwala je sobie do ostatniej kropelki.

****

- Podasz mi sól? - zagadnęłam zamyślonego w danym czasie brata, który przeżuwał jeden kęs od pięciu minut i patrzył w stół. Spojrzał na mnie pytająco, potrząsając głową. - Podasz mi sól? - ponowiłam prośbę. Skinął głową i od razu podał mi rzecz, o którą prosiłam. 
- O której masz samolot? - zapytał. 
- Za trzy godziny. - odparłam, ostawiając sól i zabierając się do jedzenia swojej zapiekanki.
- Przepraszam. - powiedział nagle. Odłożyłam sztućce na bok, patrząc na smutnego brata. Było mi go w tym momencie żal, ale nie mogłam ot tak rzucić się mu na szyję i pocieszać, bo wiedziałam co narobił. Sam był sobie winien, sam do tego doprowadził, więc nikt nie mógł się w to mieszać. - Zawaliłem nie tylko swoje sprawy, ale i relacje z tobą... - dodał trochę ciszej. - Przepraszam, Julia..
- Thomas.. - zawiesiłam głos na moment - nie mam ci niczego za złe, prócz tego, że zachowałeś się gorzej niż niejeden gówniarz i że w tak szybkim czasie zmieniłeś się nie do poznania, a to wszystko za sprawą Gregora..
- Gregor nie jest niczemu winien. - powiedział. - Jest moim przyjacielem, daje mi dobre rady..
- Dobre rady? Nie widzisz tego, że on nie może zboleć gdy tobie się w życiu układa, a jemu nadal nie? Nawet głupi by zauważył, że Gregor ci zazdrości. 
- On taki nie jest.
- A więc jaki twoim zdaniem jest Gregor? - zapytałam retorycznie. Milczał. - Sam nie potrafisz tego opisać, a jedynie twierdzisz i idziesz w zaparte. Gregor to najgorsza kreatura, Thomas. Nie mówię tego tylko dlatego, że mam do niego uprzedzenie i wstręt, a dlatego, że się o ciebie troszczę i widzę, że ten człowiek nie może być przyjacielem tak dobrej osoby jak ty.
- Nienawidzisz go od zawsze. - mruknął.
- Może dlatego, że nadal jest dzieciakiem i nie wie nic o świecie, a chce pomagać ludziom? Thomas, kocham cię, troszczę się o ciebie i cholernie mi przykro, że tak się porobiło w twoim życiu, ale wiedz, że nie mam zamiaru cię pocieszać ani ganić, bo to wszystko było twoim wyborem. - powiedziałam na jednym wdechu. Brat spuścił głowę w dół i położył na niej dłonie, a ja wstałam od stołu i mierzyłam go wzrokiem. Żal było mi wyjeżdżać z myślą, że zostawiam go w takiej sytuacji, ale z drugiej strony nie mogłam litować się nad jego chorymi wyborami. Był dorosły, a dorosłość do czegoś zobowiązuje. Jeśli znudziło mu się ustatkowane życie i spokój to nie mogę zabronić mu się zmienić na gorsze. Zresztą ma od tego swoim ludzi, sam Gregor chętnie mu pomoże w jego metamorfozach.
- Julia, poczekaj! - krzyknął, gdy byłam na schodach. Nawet nie miałam zamiaru zawracać i znów na niego patrzeć. Dla mnie był przegrany i choćby skoczył do wulkanu, a potem z niego wyszedł to nie miałoby to dla mnie najmniejszego znaczenia. Wróciłam do swojego pokoju, w którym czekała na mnie otwarta walizka i kilka rzeczy do zapakowania. Dość wolno szło mi spakowanie owych szpargałów, a gdy skończyłam opadłam bez sił na łóżko i podłożyłam pod głowę poduszkę. Tak wiele myśli kłębiło się w mojej głowie, że nie wiedziałam o czym mam myśleć najpierw. Z jednej strony Thomas i jego problemy, z drugiej ja i moje problemy, z trzeciej moja praca, a czwartej pewien Słoweniec, z którym czeka mnie poważna rozmowa w cztery oczy tuż po moim powrocie. Nie brałam pod uwagę mojego zachowania, gdy zgodzi się na moją propozycję, a powinnam była, bo czułam, ze moje serce chce wyskoczyć z piersi, gdy tylko pomyślałam o rozmowie na temat naszego ślubu. Oceniałam Thomasa, ale czy moje pochopne decyzje były dorosłe i przemyślane? Miałam niespełna dwadzieścia cztery lata, dobrą pracę, kochanego brata, a w jednym momencie skomplikowałam sobie życie. W jednej chwili mogę mieć męża, dom, nawet dziecko, bo chodzi tu głównie o adopcję Cene.
- Mogę? - usłyszałam cichy pomruk z ust mojego brata, który opierał się o futrynę drzwi.
- Jasne, wejdź. - usiadłam na łóżku i zwróciłam wzrok na blondyna. Przysiadł obok mnie i ze skruszoną miną zaczął się we mnie wpatrywać. - Chcesz o czymś pogadać?
- Chciałem ci powiedzieć, że bardzo cię kocham, Julka. - powiedział. Chciałam by jeszcze trochę sobie pocierpiał, ale nie miałam serca. Przytuliłam go mocno i trwałam tak przez dłuższą chwilę. - Nie wyjeżdżaj.. - szepnął. - Nie radzę sobie bez ciebie.. - w jego oczach pojawiły się łzy. Thomas Morgenstern płakał tylko w momentach głębokiego wzruszenia lub gdy było źle już do kresu wytrzymałości. To pierwsze raczej nie wchodziło w grę, więc to drugie było punktem kulminacyjnym. Smutno mi się zrobiło na myśl wyjazdu i zostawienia go tutaj. Jednak gdzieś z tyłu głowy jakiś cichy głosik szeptał mi, że muszę jeszcze powiadomić go o moim ślubie z Prevcem. Nic nie było pewne, ale nie mogłam żyć w kłamstwie. Dowiedziałby się z gazet, telewizji, od kolegów. Nie chciałam tego, wolałam być fair.
- Nie mogę, Thomas. - powiedziałam cicho, głaszcząc go po włosach. - Kocham cię, ale sam narobiłeś sobie tego bigosu. Nikt ci nie pomoże, jeśli sam tego nie naprawisz..
- Jestem skończonym kretynem... - powiedział z wyrzutem.
- Ciii, nie możesz tak mówić.
- Prościej byłoby się zapić na śmierć albo pójść do komórki, wziąć linę i...
- Przestań, Thomas! - podniosłam głos. - Gadasz głupoty jak potłuczony. 
- Nic innego mi nie pozostało. - jęknął. - Nie mam kobiety, nie mam przyjaciółki, nie mam nawet córki, wszystkie się ode mnie odkręciły. Zostałem sam jak palec. - pokręcił głową. - Nie mam nawet ciebie, bo wyjechałaś do tej Słowenii, Bóg wie co i z kim robisz, a ja siedzę tutaj sam..
- No przecież masz Gregora. Twój największy, najserdeczniejszy przyjaciel.
- Przestań, Julka. - zganił mnie, gdy wyczuł sarkazm z moim głosie. - Wiem, że go nie lubisz, ale uszanuj to, że się z nim przyjaźnię.
- Tak, jasne... - pokiwałam głową. Przez godzinę rozmawiałam z Thomasem o wszystkim, aby nie o temacie Petera, Cene i mojej chorej propozycji. Kilka minut zajęło mi tłumaczenie mu jego błędów, sama miałam otwierać się ze swoimi głupimi pomysłami? Powinnam była to zrobić, ale kiedy już byłam zdecydowana o tym wspomnieć on nagle rzucał kolejny temat. Nie odwoził mnie na lotnisko, bo nie zdążyłby wrócić na jakąś konferencję prasową, więc pożegnałam się z nim w domu i zamówiłam taksówkę. Smutek i żal towarzyszyły mi aż do samego gmachu lotniska, ale wszystko minęło, gdy usiadłam w fotelu i zapięłam pasy. Postanowiłam się trochę przespać przed trudną rozmową, która czeka mnie zaraz po przylocie do kraju.

****

Park wydawał się najodpowiedniejszym miejscem na tego typu rozmowy. Peter szedł obok i opowiadał mi o treningach podczas mojej nieobecności, a ja śmiałam się do łez. Kota nie było, a myszy harcowały i to dosłownie. Podobno Jernej chciał poćwiczyć balet, a kiedy zrobił szpagat nie mógł wstać i wzywali cały sztab do pomocy. Z kolei Nejc chciał poskakać z jednej trampoliny na drugą i skończyło się to dla niego miesiącem w gipsie, bo zrobił sobie coś w nogę. 
- Zmęczona jesteś? - zapytał, kiedy usiedliśmy, a ja ziewnęłam.
- Nie rozbudziłam się jeszcze po drzemce w samolocie. - odparłam, uśmiechając się do bruneta. - Poza tym nie wyspałam się, bo już o szóstej byłam na nogach. - przekręciłam oczyma na samo wspomnienie pobudki urządzonej przez Gregora. - A co u ciebie? Jak Cene? 
- Wczoraj wypisali go ze szpitala i póki co jest dobrze. - odpowiedział. - Ojca nie ma, pewnie zabalował. A matka leży spita w kącie domu, ruszyć się nie może, więc jest chwila oddechu. Powiem ci, że dawno nie było tak spokojnie jak teraz. - zaśmiał się. - Teraz zamierzam zabrać Cene na jakieś krótkie wakacje. Przyda mu się taka odskocznia od szkoły, od domu, a przy okazji i ja nabiorę sił do tego wszystkiego. - mówił. Słuchałam go z szerokim uśmiechem na ustach, bo gadał jak najęty, ale nie przeszkadzało mi to. Dobrze było widzieć uśmiech na jego twarzy. Wyglądał jeszcze przystojniej ze śmiejącymi się oczyma i rozciągniętymi oczyma, a to działało na mnie niczym płachta na byka. Podczas pobytu w Austrii doszłam do wniosku, że nie tyle jest dla mnie ważny, co zauroczyłam się jego osobą. Byłam jak typowa nastolatka zakochana w swoim idolu. Tylko że ja miałam Petera na co dzień, znałam go już dość dobrze i wiedziałam po jego zachowaniu, że widzi we mnie tylko powierniczkę swoich problemów i koleżankę. - A może wybierzesz się z nami? - zapytał. 
- Nie sądzę, że jest to dobry pomysł. - skrzywiłam się. - Nie znam twojego brata i nie chcę wam psuć wakacji swoją obecnością. 
- Oj przestań. - machnął ręką. - Cene chce cię poznać. - powiedział, co mnie zatkało. - Opowiadałem mu o tobie, trochę o sytuacji w jakiej jestem i..
- I co? Chce poznać swoją przyszłą mamusię? - zaśmiałam się. 
- A nawet gdyby to co? Ma do tego prawo. - odparł. - Julka... - jego ton głosu nagle się zniżył, a atmosfera się zagęściła. Wstał i patrzył na mnie z niepewnością w oczach. Miałam wrażenie, że zaraz mi tu padnie trupem, ale to co zrobił później było czymś czego bym się nie spodziewała. Padł przede mną na kolana, odszukał w kieszeni czerwone pudełeczko i wyciągnął je w moją stronę. Umowa umową, ale nie spodziewałam się, że szybki ślub dla potrzeb adopcyjnych musi być poprzedzony oświadczynami. - Wyjdziesz za mnie? - wlepił we mnie spojrzenie. Zatkałam usta dłonią, brak słów opętał mnie całą. - Julio Morgenstern, czy zostaniesz moją żoną? - zapytał ponownie. Pokiwałam delikatnie głową, a wtedy on wsunął na mój serdeczny palec skromny, ale piękny pierścionek i pocałował mnie w usta...

Od autorki:
 Ależ tutaj słodko, o jejku :o Chyba czas coś tu namieszać i popsuć, nieprawdaż? 
PS. czy wspominałam, że zostało jeszcze około 3/4 rozdziałów i epilog? :*
Miłego czytania na ten jakże przyjemny wieczór! <3

środa, 29 kwietnia 2015

siedem; zawsze trzeba zmienić zdanie..

Thomas leżał na kanapie w salonie, z jego ręki zwisał pilot, a on i tak wpatrywał się w biały sufit. Stałam przed kilkanaście minut w drzwiach, lecz potem w końcu weszłam do środka i zajęłam miejsce na fotelu, ciągle patrząc na brata, który łaskawie zauważył moją obecność.
- Chyba musimy porozmawiać braciszku. - przerwałam ciszę. Przewróciwszy oczyma, podniósł się do pozycji siedzącej i obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem.
- Gdzie byłaś? Nie uważasz, że powinnaś mi chociaż esemesa napisać? - w jego głosie słychać było tę cholerną władczość i chęć bycia despotycznym kretynem.
- Nie uważasz, że mam już wystarczająco dużo lat, by nie pytać o zgodę na wszystko mojego starszego brata? - zapytałam z przekąsem. - I nie mam zamiaru rozmawiać o mnie, a o tobie.
- O mnie? - zaśmiał się. - Od kiedy moja osoba jest dla odpowiednim tematem do dyskusji?
- Od wtedy, gdy spotkałam się z Kristiną i Sabriną, a one dużo mi o tobie powiedziały.
- Czy ktoś cię prosił o wtrącanie się do moich spraw?
- Nie, nikt. - przyznałam. - Ale ty nie potrafiłeś pokazać jaj, więc ktoś musiał z nimi pogadać. Może gdybyś raczył choć skłamać, że to zrobiłeś to nie nasłuchałabym się o tobie tych wszystkich rzeczy.
- Nie wtrącaj się. - warknął. - To moje życie, a ty nie powinnaś się nim interesować.
- Wydaje mi się, że powinnam, bo sam nie umiesz sobie z tym wszystkim poradzić, mieszasz, komplikujesz, ranisz. Co się z tobą stało Thomas? Gdzie jest ten doby człowiek, który każdego dnia dziękował całemu światu za dobro i prosił o łaskę dla innych? Kiedy i jak ty się zmieniłeś? - zapytałam patrząc mu głęboko w oczy, które delikatnie się zaszkliły.
- Ja.... - zmieszał się. - Ja nie wiem. - zakrył twarz dłońmi. - Nie wiem. - powtórzył kręcąc głową.
- Dlaczego ze mną o tym nie rozmawiałeś? Przecież wiesz, że zawsze bym ci pomogła i doradziła. - dosiadłam się do brata i objęłam go ramieniem. - Co się takiego stało, że tak nagle odwaliła ci szajba i zmieniłeś się diametralnie o milion stopni? - zapytałam, lecz ten wzruszył ramionami. - Nie chcesz mówić teraz, okey. Ale obiecaj mi, że porozmawiamy o tym jak będziesz gotowy, co ty na to?
- Mam dość bycia dobrym Thomasem, który ma wielkie serce dla wszystkich. - powiedział. - Mam dość tego, że zawsze pomagam ludziom, a oni potem mają mnie głęboko gdzieś i nawet nie są w stanie zadzwonić i zapytać co u mnie. Nie potrafię już być dobrym duszkiem i pomocnikiem dla innych, bo mi nikt nie pomaga. Nikt nigdy nie zapyta czy potrzebuję pomocy, czy wszystko dobrze, czy mam co jeść i gdzie spać. Mam tego po prostu dość i denerwuje mnie fakt, że chcę się zmienić, ale wszystko dookoła pieprzę. - wpadł w jakiś słowotok, a ja ledwie co nadążałam za łączeniem wątków i stwierdzaniem faktów, które nieco mnie zdziwiły. Przecież mój brat od tak nie mógł stać się największym dupkiem pod słońcem. Od tego był Schlierenzauer, który pokazywał to nie raz. Mimowolnie zapytałam Thomasa czy sam wpadł na pomysł zmian, czy też ktoś mu upchał głupot do głowy. W duchu modliłam się, żeby to on sam na to wpadł, jednakże jak zwykle szło nie po mojej myśli. Gdy usłyszałam To Gregor już nie potrzebowałam więcej słów. Westchnęłam, opierając głowę o głowę Thomasa. - Przepraszam, ale nie mam ochoty na dalszą rozmowę. - powiedział. - Pójdę się przejść. - zakomunikował i nie zważając na mnie opartą o niego, po prostu wstał i nim zdążyłam coś powiedzieć to wyszedł. 
- Kłaki ci z tyłka powyrywam. - wycedziłam przez zęby, gdy na wyświetlaczu pojawił się kontakt Gregora, a obok niego zielona słuchawka, którą po chwili nacisnęłam.

****

- Jesteś najgorszą kreaturą i debilem jakiego kiedykolwiek dane mi było poznać. - powiedziałam do chłopaka na tak zwane dzień dobry i rzuciłam na wolne krzesło małą torebkę, po czym zajęłam drugie siedzenie. 
- Tak miłego powitania nie miałem od bardzo dawna. - zaśmiał się. - Mi również miło cię widzieć. Wyładniałaś, wiesz? Gdybym wiedział, że Słowenia tak cię zmieni to już dawno bym przeniósł się do Słoweńskiego Związku. - poruszał rytmicznie brwiami, a ja w tym momencie miałam ochotę złapać leżącą na stole łyżeczkę od jego latte i wydrapać mu nią gałki oczne.
- Daruj sobie Gregor. - odpowiedziałam. - Przyszłam z tobą porozmawiać i nie zamierzam tracić czasu na błahe i tanie żarciki. 
- O proszę. - zagwizdał. - Język też ci się wyostrzył. 
- Jakim prawem robisz Thomasowi wodę z mózgu? - zapytałam. Nie miałam chęci na odpowiedzenie czegoś odpowiedniego na jego słaby żarcik. - Jesteś jego przyjacielem, powinieneś mu pomagać, a nie mieszać mu w głowie i robić z niego kompletnego idiotę. 
- Ja mu mieszam w głowie? Kochanie on w końcu musi przejrzeć na oczy i zobaczyć, że świat nie jest łaskawy dla niego tak jak on dla świata. - kolejny raz pokazał zęby w swoim cynicznym uśmieszku. Przewróciłam oczyma, wbijając paznokcie w blat stolika. 
- Ty w ogóle wiesz co on zrobił? 
- Wiem, że przespał się z Kristiną, naobiecywał jej zamków za siedmioma lasami, a Sabrina przez niego poroniła. - wzruszył ramionami.
- I ty mówisz o tym tak spokojnie? 
- Przykro mi, ale nie mam fajerwerek, by dodać efekty specjalne. 
- Jesteś większym dupkiem niż się wydawało. - wstałam, zgarniając swoją torebkę. 
- Myślałaś o mnie? - zamruczał niczym głodny samiec alfa, ale szkoda, że samicy dla niego nigdzie nie widziałam. Zignorowałam jego pytanie, zignorowałam resztę słów, które zdążył wypowiedzieć i udałam się do wyjścia, w międzyczasie przerzuciłam przez głowę torebkę. Już miałam pchać drzwi, gdy rozdzwonił się mój telefon, więc wyciągnęłam go z kieszeni spodni i spojrzałam na wyświetlacz. 
- Tak? - powiedziałam pewnym tonem głosu, choć na moich ustach pojawił się uśmiech, gdy zobaczyłam kto do mnie dzwonił. 
- Jesteś zajęta? - zapytał chłopak, a ja odruchowo przygryzłam wargę. - Halo?
- Przepraszam, przechodziłam przez ulicę. - skłamałam. No tak, zamyślić się przy telefonie jest łatwo, a potem trzeba ściemniać. 
- Ktoś na ulicy składa zamówienia? - zapytał, a ja od razu spojrzałam na barmana obok i jakiegoś faceta, który składał zamówienia.
- Właśnie weszłam do kawiarni. - powiedziałam. 
- Kiedy wracasz? - odetchnęłam z ulgą, że to już koniec niewygodnych pytań. - Chciałem z tobą pogadać, a na telefon to raczej nie jest. 
- A to coś ważnego? 
- I tak i nie. 
- Więc mów. - powiedziałam. 
- Słuchaj... eee... czy twoja propozycja jest nadal aktualna? Wiesz chyba o co mi chodzi.
- Tak, wiem. I tak, nadal jest aktualna. 
- Ożenię się z tobą, Julia. - powiedział niepewnie. Zatkało mnie. On się rozłączył, ja stałam z telefonem przy uchu jeszcze z dobre kilka minut. Czy Peter Prevc właśnie przyjął moją propozycję? 

Od autorki:
1. Nie miałam weny co do tego rozdziału, więc wybaczcie mi wszelkie niedogodności.
2. Mała ilość wolnego czasu spowodowana organizowaniem majówki dlatego też troszkę późno dodaję rozdział. 
3. Przepraszam za tę okropną krótkość :(
Pozdrawiam i miłego czytania! ;* 

czwartek, 23 kwietnia 2015

sześć; także tego..

Restauracja otulała każdego swoim przytulnym wystrojem oraz ciepłą atmosferą jaka panowała w środku. Mimo że muzyka niekoniecznie była w moim guście to nie przeszkadzało mi to w danym momencie. Powinnam była dziękować dziewczynie mojego brata, która nakazała mi spakować jedną z sukienek, bo inaczej musiałabym spędzić kilka godzin w centrum handlowym na wybieraniu kreacji. Natomiast teraz ubrana byłam w czarną sukienkę do kolan, która zdecydowanie podkreślała moją figurę. Kiedyś nienawidziłam przechadzać się w sukienkach, czy też spódnicach, ponieważ wbijałam sobie do głowy, że nie mam odpowiedniego ciała. Teraz chyba dorosłam, a moja psychika razem ze mną, bo skończyłam z głupimi myślami. Peter zaś ubrany był w dopasowane czarne spodnie, marynarkę i koszulę, która idealnie komponowała się z jego oczyma. Oczyma, które od południa były puste, bez jakichkolwiek uczuć. - Julia, nie mogę się na to zgodzić. - odparł, spoglądając na mnie znad talerza i odkładając po chwili sztućce na bok. Odkąd pojawiliśmy się w lokalu, nie poruszaliśmy tematu mojej propozycji aż do teraz. - Nie byłbym fair w stosunku do siebie, do mojego brata, a przede wszystkim do ciebie.
- Nie oczekuje niczego w zamian, Peter, jeśli do tego zmierzasz. - odparłam, również przerywając posiłek i upijając łyk wina z rocznika tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt dwa.
- Nie boję się o dobra materialne. - powiedział. - Chodzi mi po prostu o to, że nie potrafię ożenić się z kimś, kogo nie kocham, Julia. - poprawił kołnierzyk od koszuli, po czym położył dłonie na blacie i spuścił wzrok na ciemnoczerwony obrus. - Nie mogę tego zrobić.
- Chcesz pomóc swojemu bratu, a ja chcę pomóc tobie. Peter, nie nalegam, ale zastanów się nad tym, że to najlepsze wyjście z tej sytuacji. - odparłam. - Gdy uda ci się zyskać opiekę nad bratem to.. to zawsze możemy się rozstać, wnieść pozew rozwodowy.
- Naprawdę twoim marzeniem jest mieszanie sobie w papierach ślubem, który nie nie byłby z miłości? Chciałabyś mieć na koncie coś takiego? Pomyślałaś o sobie w tej całej sprawie, czy chodzi ci wyłącznie o moje dobro?
- Jestem w pełni świadoma wszystkich za i przeciw. Nie potrzebuję uświadamiania, naprawdę.
- Nie, Julia. Doceniam to, że chcesz mi pomóc, że chcesz się aż tak poświęcić, ale nie.
- Dlaczego, Peter?
- Bo, jak już wspomniałem, nie potrafię zawrzeć tego sakramentu z osobą, której nie kocham. - rzekł.
- W takim razie jak chcesz zyskać opiekę nad Cene? Innego racjonalnego wyjścia nie masz.
- Nie wiem jak. - pokręcił głową. - Ale na pewno nie mogę skrzywdzić nas wszystkich, rozumiesz?
- Nie rozumiem. Właśnie, że nie rozumiem. - odparłam. - Chciałam ci pomóc, bezinteresownie. Ale jeśli nie chcesz mojej pomocy to nie. Zapomnijmy o tej propozycji i wiesz co? Żyjmy w takich stosunkach jak dotychczas. - szybko zdjęłam z kolan bordową serwetkę i odłożyłam ją na stolik, po czym zabrałam torebkę i wyszłam, zostawiając go samego. Nie byłam zła na niego, lecz na siebie. W końcu to ja zachowałam się pochopnie. Myślałam, że taki człowiek jak on skorzysta z mojej pomocy, że dla swoich korzyści będzie chciał przyjąć moją pomoc. Czułam żal, a zarazem miałam ochotę walnąć z całej siły w ścianę, by zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim co się stało i wybić sobie z głowy to, że coraz bardziej zaczynał mi się podobać.

****

 Minął dość pracowity tydzień i na każdego czekało trochę wolnego czasu, więc zgodnie z obietnicą kupiłam bilet do Austrii i od wczoraj byłam już w swoich rodzinnych stronach. Dziękowałam Bogu, że Thomas miewał treningi od rana do wieczora i nie było go w domu, bo przynajmniej nie wypytywał o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Leżąc rano w łóżku, doszłam do wniosku, że życie mam jeszcze przed sobą i póki co muszę skupić się na pracy. Rodzice od zawsze powtarzali mi, że najważniejszym dla mnie jest to o czym marzę, a nie to czego akurat nie mam, a nie mam przecież miłości. Dlatego też postanowiłam wyłączyć się na jakiekolwiek uczucia, bo po co mi one.
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać z Thomasem? - zapytałam Sabrinę. Jeśli nie mój brat to ktoś musiał z nią w końcu pogadać i się czegoś dowiedzieć. Już nie mogłam znieść jego przygnębionej miny i smutku w głosie. 
- Przysłał na przeszpiegi ciebie? - uniosła jedną brew ku górze. 
- Thomas nawet nie wie, że tu jestem. - odparłam. - Okey, co nieco wiem. Jesteś zazdrosna o Kristinę, ale to matka Lily. Nie możesz czepiać się Thomasa o to, że...
- O to że zdradził mnie z tą wywłoką? - uniosła głos. Biedna łyżeczka przeleciała przez połowę stolika, gdy cisnęła ją ze złości. - Poszedł z nią do łóżka! Pieprzył ją wtedy, gdy ja najbardziej potrzebowałam jego wsparcia i pomocy.. - wyszeptała ostatnie kilka słów. Otwarłam usta ze zdziwienia. W jej oczach zebrały się łzy, zacisnęła więc powieki, by się nie wydostały i schyliła głowę w dół. 
- O czym ty mówisz Sabrina? - zapytałam. 
- Poroniłam. - odpowiedziała, a mnie zatkało jeszcze bardziej. Czego ciekawego można się dowiedzieć w kilka minut.  - Nie mówiliśmy nikomu o mojej ciąży, bo lekarz nie dawał stuprocentowej pewności, że donoszę tę ciąże. - dodała. - Poroniłam przez tego pieprzonego gnojka, twojego brata! 
- Sabrina spokojnie. 
- Spokojnie?! Byłabyś spokojna, gdybyś dowiedziała się o tym przez telefon? Thomas chyba nie wyłączył telefonu, gdy poszedł się gzić z Kristiną, bo przypadkowo do mnie zadzwonił i słyszałam ich szepty, pojękiwania, a w końcu ona zapytała o mnie, a on odpowiedział, że siedzę w domu i tyję przed telewizorem.  - nie udało jej się utrzymać łez na wodzy, bo jedna już skapywała z policzka. - Zaraz po tym telefonie chciałam tam pojechać, przyłapać ich na gorącym uczynku, ale w pośpiechu spadłam ze schodów... Kilkakrotnie pielęgniarki próbowały się do niego dodzwaniać, ale był zajęty. Przyszedł następnego ranka i powtarzał  że mnie kocha, że jestem najważniejsza, że jest przy mnie i nie ma mi tego za złe. 
- Przykro mi. - chciałam ująć jej dłoń w swoje, lecz zabrała je i wstała.
- Mi też jest przykro Julia. - zarzuciła chustę na szyję i następnie zawiesiła na ramieniu torebkę. - Mi też jest przykro, że straciłam tyle czasu na nic nie wartego dupka! - nie miałam szans na odpowiedzenie, bo po dziewczynie został jedynie zapach perfum. Mój mózg jeszcze trawił te wszystkie informacje na temat mojego brata i powiem szczerze, że nie chciało mi się w to wierzyć, ale w sumie to wyjaśniałoby dlaczego Sabrina nie chce go znać. Zastanawiała mnie jeszcze Kristina, więc momentalnie wyciągnęłam z torebki telefon i po chwili oczekiwałam na to aż odbierze. Stało się tak po kilku sygnałach. Umówiłam się z nią w parku pod pretekstem stęsknienia się za bratanicą. Jeśli swojego życia nie potrafiłam ułożyć to chciałam chociaż wiedzieć co takiego dzieje się w życiu mojego brata.

****
- Rozmawiałem ostatnio z moim przyjacielem, również adwokatem, i powiedział mi wszytko to samo, co zdążyłem panu powiedzieć. - powiedział ubrany w garnitur mężczyzna i oparł się o swoje biurko, biorąc do ręki pomarańczową teczkę. - Głównie chodzi tutaj o dobro pana brata. Jemu potrzeba kogoś kto zastąpi mu nie tylko ojca, ale i matkę. Wiem, że pan jest bratem i że zna go pan bardzo dobrze, ale dla sądu to za mało. - dodał.
- Naprawdę nie ma innych rozwiązań? - zapytałam wprost. Pokręcił głową, gładząc się po brodzie.
-  Takie jest prawo i nie ma co z nim dyskutować. Poza tym w pańskim przypadku nie da się go choć trochę nagiąć.
- Czyli nie mam szans na zafundowanie bratu normalnego domu. - stwierdziłem. - Myślałem, że pan mi pomoże.
- Robię wszystko co w mojej mocy, ale niechże mi pan uwierzy, że tutaj już nic nie pomoże. W świetle prawa dzieci oddaje się pod adopcję osobom zamężnym, które poradzą sobie w ich wychowaniu.
- Ale Cene to mój brat, no kto jak nie ja się nim zajmie! - krzyknąłem.
- Za - spojrzał na zegar ścienny - dziesięć minut mam spotkanie, więc proszę przyjść do mnie jutro. Postaram się jeszcze dziś czegoś dowiedzieć.
- Jasne. - mruknąłem, wstając z obrotowego fotela. Podałem następnie dłoń mężczyźnie i wyszedłem z jego gabinetu. Byłem wściekły na niego i na pieprzone prawo, które komplikowało mi wszystko. Bez tego byłoby o wiele łatwiej w życiu, na co to komu.
- Chce pan ulotkę? - zapytała niska dziewczynka kiedy obok niej przechodziłem.
- Spadaj. - fuknąłem i ominąłem ją szerokim łukiem. W zwyczaju nie mam odnosić się tak do ludzi na ulicy, ale nerwy brały nade mną górę. Nie panowałem nad sobą, gdy wiedziałem, że przyznanie mi opieki nad bratem jest niemożliwe. Przecież nie pójdę na ulicę i nie stanę z karteczką " Peter Prevc szuka żony od zaraz " albo nie zrobię castingu w telewizji. Usiadłem na krawężniku chowając twarz w dłonie, oddychając głęboko. Moja głowa zapełniona była przeróżnymi myślami, a wśród nich była Julia. Julia i jej propozycja. Z jednej strony, była to korzystna opcja, ale z drugiej, nie miałem odwagi na taki krok. Powiedziałem już jej, że nie potrafię ożenić się z kimś kogo nie kocham i tego się trzymam.
Moje przemyślenia przerwał dzwoniący telefon. Na ekranie wyświetlił się nieznajomy numer, więc od razu pomyślałem, że jakiś natrętny sponsor wydobył skądś mój numer. Niechętnie odebrałem i usłyszałem głos kobiety.
- Pan Peter Prevc?
- Nie kupuje żadnych garnków ani koców, coś jeszcze?
- Garnki i koce? Proszę pana, pański brat jedzie właśnie na pogotowie z nauczycielem matematyki. - jej głos był łagodny choć trochę dziwnie zareagowała na garnki i koce.
- Jak to jedzie na pogotowie? Co się stało? - byłem w lekkim szoku, a dłonie same mi się trzęsły. Miałem wszelkie możliwe wizje przed oczyma. Może ojciec poszedł do jego szkoły i pobił go na oczach wszystkich.
- Cene źle się czuł. - odparła. - Niech pan jedzie do szpitala, tam dowie się pan szczegółów. Do widzenia. - zakończyła połączenie nim zdążyłem odpowiedzieć. Schowałem telefon do kieszeni spodni i wstałem z krawężnika. Teraz chciałem jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.

****

- Peter chce do domu. - powiedział chłopak ocierając łzę spływającą po policzku. Nie znałem powodu jego płaczu, ale było mi go tak cholernie szkoda.
- Za kilka dni stąd wyjdziesz. - odparłem ściskając jego obandażowaną dłoń. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - zapytałem. Uciekał wzrokiem po wszystkich przedmiotach, a ja wyraźnie widziałem na jego twarzy zażenowanie tą sytuacją. Peter czuł się odpowiedzialny za stan w jakim teraz znajdował się jego młodszy brat. Przez moją głupotę Cene teraz leżał z kilkoma połamanymi żebrami i masą siniaków, a dodatkowo czekał na wyniki badań, które miały wykazać, czy w jego organizmie wszystko jest w porządku.
- Nie było cię wtedy. - powiedział Cene, spoglądając na mnie. - Poszedłem tylko do kuchni po coś do picia i nie wiedziałem, że jest tam ojciec ze swoimi kolegami.. Chciał pożyczyć pieniądze, więc dałem mu tyle, ile akurat miałem w kieszeniach, a ten wpadł w szał, bo było za mało.. Peter zabierz mnie stamtąd. - zobaczyłem w jego oczach nadzieję kryjącą się pod cieniem smutku i żalu. Obaj dobrze wiedzieliśmy, że nie mogę nic zrobić. Prawo było bezkonkurencyjne, a sam nie miałem zamiaru go naginać. Ryzyko było za duże, a gdybym stracił swojego brata to nigdy w życiu bym sobie tego nie wybaczył.
- Robię co mogę. - szepnąłem. - Musisz to wytrzymać, ja też muszę.
- Ale Peter...
- Jeśli masz ochotę to możemy wyjechać na kilka dni, gdy opuścisz szpital.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
I patrząc tak na młodszego brata, biłem się z myślami. Chciałem dla niego dobrze, chciałem dać mu normalny dom i bezpieczeństwo, a jak na razie utknąłem w miejscu, bo sąd nie rozpatrzy nawet wniosku złożonego przez skoczka, który nie ma żony...

****

Spotkanie z Kristiną przebiegało dobrze. Lily bawiła się na placu zabaw z innymi dzieciakami, a my siedziałyśmy na ławce pijąc kawę. Rozmowa się kleiła, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, gdyż nigdy nie potrafiłam znaleźć z nią języka, nawet wtedy gdy była z moim bratem. Atmosfera zagęściła się dopiero wtedy, jak zapytałam o sytuację z Thomasem. Myślałam, że zabije mnie na miejscu, ale na całe szczęście tak się nie stało.
- Nie mam ochoty rozmawiać o tej gnidzie. - wypowiedziała przez zęby, a dłoń zacisnęła na oparciu ławki z taką siłą, że pobielały jej kostki. - Dla mnie Thomas Morgenstern istnieje tylko jako, niestety, ojciec mojego dziecka i tyle. 
- Co ci takiego zrobił? - zapytałam. - I ty i Sabrina czepiłyście się go jakby nagle stał się najgorszym człowiekiem na ziemi.
- Do najlepszych to on, moja droga, nie należy. - zagwizdała. - Trzeba być sukinsynem, by zdradzać kobietę w ciąży, z kobietą, z którą ma się dziecko i potem obiecywać jej, że jeszcze widzi się dla nich szansę. 
- Nie wierzę ani tobie ani Sabrinie. 
- Nikt cię do tego nie zmusza. - powiedziała. - Nikt nie zamierza ci psuć obrazu twojego wyidealizowanego braciszka, ale uważaj, bo Thomas to prawdziwy sukinsyn.
- Kristina! - krzyknęłam za oddalającą się dziewczyną do której podbiegła córeczka, ale nie zareagowała. Jeśli to wszystko czego się dowiedziałam jest prawdą to mój brat od dzisiaj stracił u mnie dużo punktów. Thomas Morgenstern. Dupek, sukinsyn i gnida. Teraz czas na rozmowę z nim, ale tego już się nie obawiam. Już nie będzie mógł mi prawić morałów, bo sam nie jest taki święty za jakiego uchodził od bardzo, bardzo dawna.

Od autorki:
Gdy nie możesz w nocy spać - pisz rozdział! :D
Miłego czytania ;*
PS. zapraszam tutaj -> Nie oddam Cię nikomu.

wtorek, 14 kwietnia 2015

pięć; niespodziewane zwroty akcji.

Jego usta ciężko napierały na moje, tym samym powodując, że trudno było mi się od niego oderwać. Czułam wszystkie emocje, które wkładał w ten pocałunek. Niepewność, złość, ból. Starał się odreagowywać to wszystko przez jeden nic nie znaczący pocałunek, a dla mnie było to niczym grom z jasnego nieba. Bo gdyby wczoraj ktoś powiedział mi, że dzisiejszej nocy będę tonąć w objęciach Prevca to serdecznie bym go wyśmiała. Oderwał się ode mnie w momencie gdy do mojej głowy napłynęła myśl, że może nie zrobił tego odruchowo, lecz podstępnie, by wykorzystać to w przyszłości. Nienawidził mnie, chciał się mnie pozbyć, a to byłby dobry powód do zmuszenia mnie, by opuścić kraj i wrócić do Austrii.
- Ja... - zmieszanie przeważało na jego twarzy. - Ja przepraszam. - wyszeptał, spoglądając niepewnie na moją osobę. Oparłam się o ścianę, przymykając oczy. Bo w głowie powstał mi cholerny mętlik, a to wszystko przez niego. - Lepiej będzie, jeśli już pójdę. - dodał, łapiąc za klamkę od drzwi i naciskając ją.
- Poczekaj. - w sekundę podbiegłam do drzwi i oparłam się o nie. - Jesteś pijany, a taksówki o tej porze wożą tłumy pijanych nastolatków. Jeśli chcesz...
- Jedyne czego teraz chcę to święty spokój. - westchnął. 
- Jeśli chcesz to możesz tutaj przenocować, a rano po prostu stąd wyjdziesz. - odparłam, nie zważając na to, co powiedział. Serce mi stanęło, kiedy spojrzałam w jego smutne, zapłakane oczy. Chciałam mu pomóc, wesprzeć, doradzić, ale jak? Nie wiedziałam o nim nic, a od tak by o sobie nie zaczął opowiadać. Pokiwał głową, siląc się na uśmiech. Gestem ręki zaprosiłam go do salonu i rozkazałam usiąść na miękkiej kanapie, a sama udałam się po jakąś poduszkę i koc. Wróciłam w przeciągu kilku minut z kocem pod pachą i poduszką w dłoni. On zaś zdążył przenieść się z siedzenia do okna i stał tak, wpatrując się w pustą, oświeconą ulicę. 
- Masz jakiś alkohol? - zapytał, gdy stanęłam obok niego. 
- Mam trochę wina. - popatrzył na mnie, jak mały chłopiec proszący mamę o lizaka. Więc nie czekając dłużej po prostu udałam się do kuchni, gdzie stało zatkane wino sprzed popołudnia i wychodząc wzięłam jeszcze jeden kieliszek dla chłopaka. - Proszę. - postawiłam przed nim szkło i butelkę na parapecie, a ten od razu zabrał się za nalewanie sobie cieczy.
- Nie napijesz się ze mną?
- Nie, dzięki. - uśmiechnęłam się odrobinę w jego stronę. 
Zaraz po nalaniu opróżnił swój kieliszek i nalał do niego jeszcze raz wina, które podobnie szybko wypił. Między nami zapadła cisza, która aż kłuła w uszy, ale nie chciałam się odzywać pierwsza. I tak ryzykowałam zdrowiem, że pozwoliłam mu zostać u siebie na noc. Rano mogą mnie wynieść w czarnym worku, gdyż jestem w swoim terytorium, ale ze swoim wrogiem. 
- Wszyscy chcą mi pomagać... doradzać... wspierać.. ale tak naprawdę to gówno o mnie wiedzą. - w pewnym momencie zabrał głos, więc spojrzałam na niego i zobaczyłam to smutne spojrzenie, które widziałam, gdy stanął w drzwiach. - Trener jak zaczął się wtrącać to dostał opieprz i przestał. Chłopaki chcą pomagać, ale nawet nie umieją się do tego zabrać... A ty... ty odkąd się pojawiłaś to mieszasz się w moje życie i to nieproszenie. - obrzucił mnie chłodnym, a nawet lodowatym spojrzeniem. - Wtrącasz nos w moje sprawy, ale wiesz co jest w tym najśmieszniejszego? Że mnie to denerwuje, a zarazem mi się to podoba, bo ktoś się mną interesuje.. 
- Nie robię tego specjalnie Peter. Jeśli widzę problem to chcę pomóc temu człowiekowi, bo nie lubię chamstwa i egoizmu, który panoszy się na świecie w tych czasach.
- Zauważyłem, wiesz? - zaśmiał się. - Od dawna nikt się o mnie tak nie troszczył, jak ty, gdy zobaczyłaś moje ciało.. - westchnął.
- To nie troska, to moja praca. - powiedziałam. 
- Wiem.. - kolejny raz westchnął, tylko tym razem odstawił kieliszek i usiadł na kanapie obok mnie. 
- Możemy porozmawiać? 
- Przecież właśnie to robimy. 
- Ale bardziej szczerze Peter. 
- Nie wiem, czy mogę z kimś o tym rozmawiać. 
- A co podpowiada ci rozum z sercem? 
- Serce mówi, że mogę. 
- A rozum? 
- A rozum, że nie znam cię na tyle, by powierzać ci swoje sekrety. 
- Wybierasz radę serca, czy rozumu? - zamyślił się. - Oczywiście nie nalegam, bo nic na siłę nie można...
- Do niedawna miałem fajną rodzinę, wiesz, taka typowa kochająca się rodzinka, w której największym problemem są zafarbowane skarpetki, czy brak obiadu... - przerwał. - Niespełna rok temu mój ojciec stracił pracę i zaczął z tego powodu pić.. Wciągnął w to matkę, a to doprowadziło do tego, że jeden z moich braci trafił do rodziny zastępczej.. - otworzyłam usta, by dodać od siebie cokolwiek, lecz uniemożliwił mi to. Przyłożył palec do moich ust i pokręcił głową. Oparłam się o oparcie i wlepiłam w niego wzrok, skupiając się na tym co powiedział i co ma zamiar powiedzieć. - Od tamtego czasu dom zamienił się w melinę.. Butelki, tanie fajki, balangi pijanych bezdomnych, awantury, policja, bójki.. Mój brat, Cene.. On ma przerąbane, bo matka z ojcem ciągle się na nim wyżywają i psychicznie i fizycznie, a ja nie mogę na to patrzeć. Zawsze gdy stanę w jego obronie to mi też się dostaje..
- To stąd te wszystkie siniaki? - skinął głową. - Dlaczego nie pójdziesz z tym na policję? Przecież to przemoc, Peter. 
- Bo jakby nie było to są moi rodzice. A do tego zabrali by Cene do ośrodka, a tego bym nie zniósł. 
- Więc chcesz być dalej traktowany jak worek treningowy? Chcesz żeby twój brat też cierpiał? 
- Robię wszystko żeby nas stamtąd wyrwać. - powiedział. 
- Wszystko, czyli co? Dajesz się skopać własnemu ojcu? 
- Cene jest niepełnoletni*, a ja nie mogę go od tak zabrać z domu, bo jeszcze bardziej zaszkodzę całej rodzinie. - westchnął. - Od dawna latam po urzędach i szukam jakiegoś dobrego prawnika, który da mi szanse na to, bym przejął nad nim władzę rodzicielską..
- Chcesz zaadoptować swojego brata?
- Chce mieć do niego prawa, których nie powinni mieć już nasi rodzice. 
- Masz jakieś szanse? 
- Mam, ale nie są zbyt duże. Problem jest w tym, że nie mam drugiej połówki, z którą mógłbym się starać o adopcję. - rzekł. - Byłoby mi wtedy o wiele łatwiej. 
- Nie ma innego wyjścia? 
- Niestety nie.. 
****
Od tamtej rozmowy minął dziś tydzień, a ja dzień w dzień myślałam o Peterze, jego problemach i wyobrażałam sobie to piekło, jakie musi przeżywać, gdy wraca do domu i katują go właśni rodzice. Miałam przed oczyma jego brata, który się boi i cierpi tak samo jak starszy Prevc. Najgorszym uczuciem było to, że choć było mi ich żal to nie mogłam nic zrobić. Nie miałam w swoich znajomych dobrych prawników, którzy by mu pomogli. Nie znałam pierwszej lepszej dziewczyny, która wyszłaby za nieznanego chłopaka dla zwykłej pomocy. Od tamtego czasu jakoś przestaliśmy na siebie warczeć. Zaczął zachowywać się taktownie, tak jak należy. Nie rzucał kąśliwych uwag, choć czasami zdarzyło się, że się pocięliśmy.
- Możecie iść się przebrać. - powiedziałam do chłopaków kiedy stanęli w rządku po zakończonych ćwiczeniach i szczerzyli się jak dzieci. - Damjan chowasz piłkę. - rozkazałam Słoweńcowi, który zaczął pogwizdywać pod nosem. - Kranjec na deserek jeszcze trzydzieści przysiadów. - zwróciłam się do drugiego Słoweńca, który też był w dziwnie dobrym nastroju. 
- Muszę? - jęknął, stając obok i wyciągając ręce w przód. 
- Chcesz pięćdziesiąt? - zaprzeczył. - No to do roboty Królu Złoty. - poklepałam go po plecach. 
- No proszę. Ładna i jeszcze poetka. - zaśmiał się Nejc. - Może masz wolny wieczór? 
- Tak się składa, że mam. - uśmiechnęłam się sardonicznie. 
- Tak się składa, że ja też mam. - poruszał brwiami.
- W takim razie zaraz dostaniesz plik notatek dotyczących taktownego zachowania wobec przełożonych i jutro rano wyrecytujesz mi to bez zająknięcia. - puściłam osłupiałemu chłopakowi oczko i zbierając zeszyt z kartkami, wymieniłam spojrzenie z Prevcem. 
- Czekam na dzień, w którym będziesz dla nas miła. - wysapał Damjan. 
- Takie dni masz codziennie skarbie. - odparłam. 
- Wolę nie wiedzieć co będzie, jak będziesz dla nas wredna. - powiedział Naglic. 
-  I tego się trzymajmy. - powiedziałam. - Śmigać do szatni, bo znów będzie, że was przetrzymuję. 
Wszyscy zgodnie ruszyli ku wyjściu, a mnie dobiegały rozmowy jakie wymieniali ze sobą na temat tego, co mają dziś na obiad. Podekscytowany głos Jerneja, który cieszył się na wieść, że ma pulpeciki, aż drażnił uszy, gdy rozniósł się po całej sali. Zaśmiałam się tylko i również opuściłam salę uprzednio gasząc na niej światło i zamykając na klucz drzwi..

****

Wychodząc z budynku zobaczyłam Petera, który rozmawiał z kimś przez telefon, więc postanowiłam, ze do niego podejdę. W końcu musiałam z nim porozmawiać, bo znalazłam dobre wyjście z jego sytuacji i stwierdziłam, że nie mogę zwlekać z powiedzeniem tego. Byłam niespełna metr, gdy rozłączył się i słabo się do mnie uśmiechnął.
- Co jest? - zatrzymała się przed nim i spojrzałam mu w oczy. Smutne oczy. Przygnębiające oczy. 
- Gadałem z prawnikiem. - rzekł. - Ale nic nowego mi nie powiedział. Stare gadanie, które znam już na pamięć. 
- Peter.. - oparłam się o jego auto, spuszczając wzrok na swoje buty. - Chyba znalazłam wyjście z twojej sytuacji. - zakładając włosy za ucho, spojrzałam na niego nieśmiało. 
- Jakie?
- Wyjdę za ciebie...

Od autorki:
Mamy piąteczkę. Jakie wrażenia? ^^ 
Zaskoczeni, że obeszło się bez pójścia do łóżka i spoliczkowania? 
Miłego czytania i do następnego, buźka! ;*
czytasz - komentujesz, chcę wiedzieć ile Was jest! :*
*Cene został odmłodzony na potrzeby opowiadania.

PS. odsyłam do ankiety na samym dole, która dotyczy kolejnego opowiadania ;)